Pierwsze zawody żużlowe w Warszawie!
Przełom lat 20-tych i 30-tych to narodziny nowej formuły motocyklizmu w Polsce – wyścigów na żużlu. Sport ten przyszedł do nas z Anglii gdzie zyskiwał pod koniec lat 20-tych już dużą popularność pod nazwą dirt-track. Nowa formuła rywalizacji motocyklowych miała być w Polsce magnesem ściągającym na zawody tłumy nowych widzów.
Wiedza a praktyka
Ojczyzną żużla jest daleka Australia, gdzie 1923 roku zorganizowano pierwszy wyścig na owalnym wybiegu dla koni. Wyścig wokół klombu był na tyle widowiskowy, że odbił się szerokim echem i szybko podchwycono jego ideę również w Anglii. W 1927 roku zorganizowano pierwsze oficjalne zawody a dwa lata później nastąpiła prawdziwa eksplozja popularności tego sportu kiedy na Wyspach powołano pierwszą ligę żużlową.
Warszawa nie była miejscem pionierskich zawodów sportu żużlowego w Polsce, bo nieco wcześniej takie wyścigi próbowano przeprowadzać w Poznaniu czy Bydgoszczy. Z całą pewnością jednak inauguracja „czarnego sportu” w Stolicy odbyła się dzięki staraniom Sekcji Motocyklowej Legii. Na żużlowej bieżni lekkoatletycznej stadionu im. Marszałka Piłsudskiego zorganizowano po raz pierwszy zawody w takim charakterze w niedziele, 9 listopada 1930 r.
Trzeba przyznać, że zapał odegrał najważniejszą rolę w tej inauguracji, bo motocykliści Legii mieli więcej chęci i ambicji niż wiedzy o ówczesnym speedwayu. W Polsce ścigano się na motocyklach po torach, drogach i bezdrożach już od początku wieku, ale nie znano jeszcze takiej formuły jazdy. Nie posiadano też odpowiedniej bazy maszyn ani zaplecza do jego organizacji. Startowano zatem na standardowych, ciężkich motocyklach, doskonałych do rajdów terenowych, ale niekoniecznie nadających się do żużlowych driftów.
Konsul polski w Londynie p. Hulanicki, który miał okazję oglądać na żywo wyścigi dirt-trackowe w 1930 r. podczas pobytu w Anglii relacjonował je następująco specjalnie dla polskich motocyklistów:
Dirt track’owa maszyna musi mieć motorek o bardzo wielkiej ilości obrotów (do pięciu tysięcy na minutę), gdyż przeważnie nie posiada skrzynki biegów, pod tym względem jest bardzo prymitywna, startuje się najczęściej przez popychanie. Siodełko i silnik są bardzo nisko, o jakie cztery czy pięć cali od górnej peryferji koła, co w wielkiej mierze ułatwia ekwilibrystykę przy zwrotach. (…)
Pozycja maszyny na wirażu, gdy jej dosiada jeden z tutejszych mistrzów w rodzaju Frogley’a lub Vie Huxley jest wprost niewiarygodna. Przednie koło zwrócone prawie pod prostym kątem do środka (w lewo), spod niego, jak również i spod tylnego i spod nogi wylatują na piętnaście metrów w tył trzy czarne strugi żużla, bombardując innych zawodników i publiczność też, pomimo siatek ochronnych dookoła toru, maszyna ziejąc ogniem, ryczy jak opętana, apokaliptyczny jeździec schyla swą opancerzoną głowę przed pędem powietrza – widok wstrząsający.
Jak widać z tego opisu wyścigi bez wątpienia robiły silne wrażenie na widzach skoro widzieli bryzgające na 15 metrów strugi żużla nawet „spod nogi” zawodnika.
Różne konkurencje
Program pierwszej żużlowej imprezy był całkiem bogaty ponieważ miał charakter pokazowy. Z turniejem żużlowym, i gromadzeniem punktów za przejazdy nie miał jednak zbyt wiele wspólnego. Zaadoptowany z bieżni lekkoatletycznej tor żużlowy wymagał po każdym z biegów poprawek i łatania dziur dlatego startowano naprzemiennie na żużlu oraz w wyścigach na torze betonowym.
Dla zwiększenia atrakcyjności do programu wyścigów poza klasycznymi startami motocyklistów dodano konkurencję motocykli z wózkami. Była też próba elastyczności czyli konkurs na najwolniejsza jazdę. Hitem dnia były oczywiście wyścigi dirt-trackowe.
Prasa relacjonując zawody różnie zapamiętała wyniki poszczególnych wyścigów. Według większości odnalezionych, krótkich informacji w biegach żużlowych zwyciężyli Frankowski przed Dochą (wg. Stadjonu) albo Docha przed Frankowskim (wg. Przeglądu Sportowego) – obaj z Legii. Na torze betonowym wyścig z wózkami wygrał Docha przed Dąbrowskim. Z kolei w wyścigu bez wózków tryumfował Frankowski przed Dzierżawskim. Wśród pań wyróżniła się Wojnarowska.
Przebieg zawodów
Ostatecznie jednak udało się trochę bardziej szczegółowo odtworzyć przebieg imprezy i jak się okazało rozegrano w sumie osiem konkurencji wyścigowych.
Jako pierwszy rozegrano bieg na torze żużlowym na dystansie 4km (10 okrążeń). Startowali Konarski, Wysocki i Marks. Wygrał Konarski z czasem 5 min 22 sek.
„Tor żużlowy” już po pierwszym przejeździe nadawał się do grabienia więc w drugim biegu na torze betonowym ścigali się motocyklami z koszem na 5 km (10 okrążeń) Józef Docha i Franciszek Dąbrowski. Wygrał Docha z czasem 4,44 min.
Kolejny bieg ponownie rozegrano na żużlu. Na dystansie 4 km rozegrano pojedynek pomiędzy Tadeuszem Frankowskim, Konarskim i Dzierżewiczem. Zwyciężył doświadczony w startach motocyklowych Frankowski z czasem 4,52 wyprzedzając Konarskiego o dwie sekundy.
Potem odbyła się czasówka. Startowała w biegu na najszybszy przejazd na torze betonowym Marta Wojnarowska na motocyklu z przyczepką. Wynik osiągnęła imponujący – 4,48 min – niewiele słabszy od ówczesnych wyników mistrzów Dochy czy Frankowskiego.
Piąty i szósty wyścig rozegrano również na torze betonowym (10 okrążeń) w formule turniejowej. Zwycięzca pary z piątego biegu – Dzierżewicza z Ciechanowskim, ścigał się w kolejnym biegu z Frankowskim. Piąty bieg wygrał Dzierżewicz z czasem 4,03 min, a w szóstym został pokonany przez Frankowskiego 3,21 min., Tym samym Frankowski osiągnął najlepszy czas całych wyścigów.
Kolejny bieg rozgrzał publikę do czerwoności i były to zawody żużlowe najbardziej przypominające formułą dzisiejszy speedway. Dystans nadal się nie zgadzał bo ścigano się po raz kolejny aż na 10 okrążeniach ale tym razem startowało już czterech zawodników i klasyfikowano pierwszych trzech. Zwyciężył Józef Docha – 4,48 min.
Zacięta walka o drugą pozycję w tym biegu pozwoliła jednak zasmakować widzom w emocjach speedwaya. Hajwola i Czyżewski co kilka okrążeń prześcigali się na trasie wyścigu. Ostatecznie Hajwola wygrał tą rywalizację i zajął drugie miejsce z czasem 4,58 min wyprzedzając na ostatniej prostej do końca walczącego Czyżewskiego o 2/5 sek. Nazwiska czwartego uczestnika biegu nie udało mi się ustalić.
W ostatnim wyścigu sprawdzono motocyklistów na próbę elastyczności i ekwilibrystyki. Zadaniem zwycięzcy było przejechać zadany odcinek najwolniej i bez podpórek. Tej sztuki dokonał Wysocki przed Michalakiem.
Zarys dalszych losów czarnego sportu w Warszawie
Udane, pierwsze warszawskie zawody żużlowe sprawiły, że nowy sport przyjęto w Stolicy ciepło. Brak infrastruktury pod postacią dedykowanego toru był przyczyną, dla której zawody dirt-trackowe były przed wojną rozgrywane jedynie okazjonalnie. Konfliktowały bowiem z interesami lekkoatletów, którzy po każdym mityngu skarżyli się na rozjechaną i wykoślawioną bieżnię.
W kolejnych latach przedwojennych sport ten w Stolicy się nie rozwijał prawie w ogóle, ale mimo tego motocykliści Legii nie zaniechali dalszych startów żużlowych. Edward Langier w pierwszej połowie lat trzydziestych dla Legii wygrywał zawody dirt-trackowe na działającym przez kilka sezonów torze żużlowym w Mysłowicach.
Po wojnie, na bieżni lekkoatletycznej stadionu Legii podjęto kolejną próbę uruchomienia żużla. Co ciekawe i tym razem inicjatorem i propagatorem „czarnego sportu” był Józef Docha – ikona motocyklowej Legii. Tym razem sekcja motocyklowa wpisała już żużel na stałe do swego kalendarza sportowego, mimo że planowany od lat tor na obiektach Legii jednak nie powstał. Wybudowano go natomiast na dawnych terenach Warszawianki, przy ul. Wawelskiej, które po wojnie odziedziczyła Skra. Tor otwarto i to wystarczyło aby Warszawa zakochała się w czarnym sporcie.
Zarówno Skra, którą przemianowano na Związkowca Warszawa jak i Legia pod szyldem CWKS Warszawa posiadały w latach 50-tych bardzo silne drużyny żużlowców. W Warszawie regularnie organizowano wówczas zawody żużlowe, często międzynarodowe z udziałem Anglików, Szwedów, Holendrów, Finów. Brak własnego toru powodował jednak, że przez pewien czas warszawska żużlowa Legia przeniosła się do …Wrocławia.
Kres żużla w Stolicy nadszedł z powodów ekonomicznych. Utrzymywanie sekcji motocyklowych, motocrossowych, żużlowych okazało się dość kosztowne w rosnącym kryzysie przełomu lat 60/70. Dopóki jednak działał tor na Skrze warszawskie teamy żużlowe balansowały na progu opłacalności. Gwoździem do trumny stała się jednak jego likwidacja. Lekkoatletyka z jakiej słynęła Skra zwyciężyła. Bieżnię żużlową w 1969 roku zastąpiono nowoczesnym tartanem a żużel postanowiono zlikwidować.
W latach 90-tych podjęto jeszcze próbę reaktywacji żużla na Gwardii gdzie bieżnię wokół boiska przerobiono na tor. Pamiętam jak cieszył się po pierwszym meczu (i to wcale nie warszawskich zespołów) mój ojciec – fanatyk żużla, który po likwidacji motocyklowych sportów w Stolicy jeździł przez wiele lat na zawody po całej Polsce od Zielonej Góry po Gdańsk. Pamiętam też jednak, że już wówczas powtarzał, że projekt bez stałej bazy na dłuższą metę się nie uda, bo aby żużel powrócił do naszego miasta potrzebny jest przede wszystkim stabilny warszawski klub żużlowy. Gwardia tymczasem upadała, a teren był zbyt atrakcyjny aby można było liczyć w tym miejscu na rozwój sportu motocyklowego.
Pewne próby organizowania teamu warszawskiego pamiętam jeszcze na przełomie millenium. Powstała wówczas drużyna żużlowa Nice Warszawa, ale i tym razem nie wyszło, a „czarny sport” klubowy definitywnie umarł.
Ostatnim przebłyskiem warszawskiego żużla były organizowanie zawody Grand Prix na Stadionie Narodowym w 2015 roku. Miały być wielkim powrotem żużla do Stolicy, a okazały się wielką kompromitacją przed kilkudziesięcioma tysiącami ludzi. Wybraliśmy się rodzinnie, na to święto stołecznego żużla, w trzy pokolenia. Mój ojciec był bowiem szczególnie zadowolony, że zainteresowanie zawodami wykazał jego wnuk. Zawody były organizowane jako pierwsze GP w sezonie, więc nie miały szczególnego znaczenia sportowego, ale ojciec przekonywał: „lepiej, że w Warszawie organizują chociaż takie pokazowe zawody niż żadne”.
Niestety do dzisiaj wstyd wspominać o tym co widzieliśmy. Nieprzygotowany kompletnie tor, zacinająca się taśma, brak zapasowej i związane z tym wielokrotnie powtarzane starty, biegi co pół godziny, obrażeni na organizatorów zawodnicy i na koniec przerwana impreza. O tym, że bilety można było kupić już od pierwszego dnia sprzedaży wyłącznie od „koni” nawet ojcu nie powiedziałem. Efekt amatorszczyzny organizacyjnej był taki, że mój syn wynudził się tyle, że stracił cały zapał na sport żużlowy, a na kolejne Grand Prix w Warszawie to już nawet mój ojciec nie chciał iść. Musiał być naprawdę mocno tamtą klapą zniesmaczony bo na inne zawody w Polsce np. na Motoarenie w Toruniu nadal regularnie jeździł.